EAT,  TESTY

Masz na sumieniu pączka? Ja Ci powiem, że nie masz. W gratisie subiektywna ocena ustrońskich krepli #bySkrzat

Nie masz, jeśli zjadłeś pączka prawdziwego, a nie takiego, którego trzeba dotykać w rękawiczce, bo świeci w ciemności. Nie masz, jeśli zjadłeś, bo miałeś ochotę, a nie dlatego że trzeba, bo tradycja. Nie masz, jeśli nie opychałeś się nimi do nieprzytomności. Nie masz, jeśli mimo wszystko zachowałeś umiar, a posiłki okołopączkowe były lżejsze i pełne wartościowych składników. Nie masz, jeśli na co dzień Twoja dieta jest urozmaicona, bogata w dobre składniki i dobrze zbilansowana, a Twoja aktywność fizyczna nie ogranicza się do znalezienia pilota od telewizora.

A w sumie, to jeśli spełniasz powyższe kryteria, to nawet jak pochłonąłeś wątpliwej jakości wypiek, to nadal będziesz żyć. Ja zjadłam prawie cztery kupne, ale chcę wierzyć, że dobre pączki. Przeżyłam. Rok temu nie zjadłam ani jednego. Też przeżyłam. Raz w swoim życiu w biurze dałam się kiedyś skusić na pączka, o którego pochodzeniu nie wiedziałam nic. Ledwo przeżyłam, bo mi się żołądek postanowił wtedy zbuntować. Ale ja mam wybitny żołądek typu „pies na syf”, a Twój może jest pancerny i nic Ci nie będzie. Tak czy siak, jeśli masz wyrzuty sumienia z powodu pączka, faworka czy innego słodycza, nie potrafisz sobie poradzić z trzymaniem rozsądnej diety, telepie Cię na widok niezdrowych gotowców, zajadasz stres, nagradzasz się jedzeniem, karzesz się za jedzenie…to radzę wizytę u specjalisty rozważyć. Jedzenie nigdy nie powinno wzbudzać TAKICH emocji.* Kropka.

Osobiście nie znam osób, które nie mają odstępstw od zdrowej diety. No nie znam. Znam takich, co chcą tak być postrzegani, ale zakładam, że w ciemności pałaszują co jakiś czas zakazany owoc. Jak ktoś jest zerojedynkowo nastawiony tylko na zdrowe papu, to też radzę się zastanowić. Może to już ortoreksja, czyli obsesja na punkcie spożywania wyłącznie zdrowej żywności? Tu sobie poczytajcie, jak Was temat zainteresował.

B-A-L-A-N-S

To jest dla głowy potrzebne. moi drodzy. Słowo klucz dla mnie. Ja oprócz pączków wczoraj postawiłam na duże ilości warzyw (błonnik) i lekkostrawnego białka. Węglowodany proste odstawiłam – wyjątkiem był oczywiście posiłek po treningu kolarskim. Trening zrobiłam dokładnie taki, jaki i tak bym tego dnia zrobiła. A gdybym nie miała tego dnia treningu w planie, to bym nie robiła dodatkowego tylko po to, żeby się “ukarać” za pączka. Nie tędy droga. A w sumie tędy – jeśli chcecie mieć złe relacje z jedzeniem i doprowadzić się do ciągłego myślenia o tym w charakterze kary i nagrody. Nie idźcie tą drogą.  Zaprawdę mówię Wam! Nikt od kilku pączków nie utył i nikt od jednego dodatkowego katorżniczego treningu nie schudł. Ale to mam nadzieję wiecie.

Ale się juz nie wymądrzam. Potraktujcie to jako radę na przyszłość, kiedy wiecie że taki dzień się zbliża. Dzień, w którym z jakiegoś powodu chcecie poluzować szelki. A luzowanie szelek uważam za fajne i będę o tym trąbić często #niktniejestidealny

A teraz subiektywny, okrojony do sztuk trzech, przewodnik po ustrońskich pączkach.

Na tapetę wzięłam dwie polecane cukiernie. Cukiernia „Na Blejchu”- cukiernia, kawiarnia-Wisła,Ustroń, Cieszyn i Słodki Zakątek. Oba wypieki były bardzo poprawne i pewnie większości konsumentów smakowały. Mnie też smakowały, ale szału ni ma. Ogólnie nic mi po nich nie było, żyję, trening wczoraj nawet na nich rowerowy zrobiłam i z tego roweru nie spadłam.

Na Blejchu

Plus za to, że nie był tłusty. Minus za trochę suche i lekko zbite ciasto. Nadzienie różane (tylko takie wybrałam) bardzo dobre, ale mało – co dla mnie akurat jest plusem. Plus za cukier puder, a nie lukier. Minus za zapach takich chamskich cukierniczych mas po wejściu do cukierni (wiecie o co chodzi? bo ja nie wiem, jak to wytłumaczyć…).

Słodki zakątek

Chyba test chciałabym powtórzyć w niepączkowy dzień (na przykład po jakimś rowerze to zrobię, o!), bo słyszałam o nich same dobre opinie, a wczoraj hmm… dla mnie ten pączek był słony(?!) Tak, a uwierzcie że ja jestem pierwsza w dodawaniu odrobiny soli do prawie każdych wypieków i słodkości, bo dzięki temu jest głębszy smak. Ciasto bardzo lekkie (duży plus och ach), ale nasiąknięte jak dla mnie za dużą ilością oleju, który trochę czułam po zjedzeniu. Nawet papierowa tytka, w której go zabrałam do domu przesiąknięta była tłuszczem (pączek z Na Blejchu nie oddał tłuszczu tytce prawie wcale – nie wiem czy się zawziął skurczybyk i zamknął w sobie czy rzeczywiście był po prostu mniej tłusty). Nadzienie różane GENIALNE! No i znowu puder, nie lukier – plus.

Miałam jeszcze pączki „z konspiry”. Niestety nie do kupienia, nie mogę nawet pisnąć skąd je miałam (ani od kogo). Powiem jedynie, że nie była to stricte domowa produkcja, bo jednak na trochę większą skalę (ale nie masowa jak w cukierniach). I gdyby im lukier zamienić na puder, bo ja po prostu lukru nie lubię, to nawet brak róży mi nie przeszkadzał (były z powidłami, bardzo dobrymi zresztą). 

Ale za rok chyba piekę sama. Nawet te kilka pączusiów tylko dla mnie. I już nie będę mieć nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. O!

*wyjątek stanowi mój ślinotok na widok drożdżówek w schronisku Przysłop pod Baranią Górą – jestem chyba największą fanką i nieuleczalnym przypadkiem 🙂 mógłby to być mój ostatni posiłek w życiu

Photo by Elena Koycheva on Unsplash