Półmaraton Wiślański – mój pierwszy półmaraton i pierwszy górski bieg – relacja
W toku przygotowań do maratonu podobno dobrze jest przebiec półmaraton. No to przebiegłam. Tyle że górski. Żyję, mam się dobrze, choć nie twierdzę, że było to rozsądne. Ale po kolei…
Jestem uparta, przyznaję się bez bicia, więc jak sobie wymyśliłam trzy tygodnie temu bieg górski, to nikt i nic od tego pomysłu mnie nawet nie próbował odwieść. No dobra, teściowa, bo się o moje kolana bała. Mąż nie pisnął słowa, kupił nawet w prezencie specjalną kamizelkę biegową, żeby mi się piło wygodnie i tydzień wcześniej objechał ze mną trasę na rowerze. Nie powiem, trochę mi się po tym objeździe trasy słabo zrobiło. Szybko jednak pomyślałam standardowe „ja nie dam rady”? Umowa była taka, że jak jednak nie dam rady, to będę szła albo przerwę zmagania. Bo kto o zdrowych zmysłach porywa się na górski półmaraton , właściwie nigdy wcześniej po górach nie biegając? Skrzat. Turboskrzat.
Czy mam coś na swoją obronę?
Tak, ogólne przygotowanie fizyczne i siłę. I właśnie to było widać na podbiegach, na których łykałam facetów jak Pac-Man duszki. Gorzej na zbiegach – straciłam na wszystkich pewnie dobre 20 minut. Mijali mnie wtedy wszyscy, którym ja machałam na pożegnanie na podbiegach. Ale biegłam bardzo zachowawczo, nie wiedziałam jak moja kostka się zachowa (nie mam jednego więzadła), nie byłam pewna reakcji moich kolan, nie mam wprawy w bieganiu po górach. No i boję się zbiegać. Jestem strachopierdek i tyle.
Myślę, że tutaj po prostu swoje kilometry na zbiegach wyklepać trzeba i nabrać wprawy. Na swoją obronę mam jeszcze to, że biegłam „u siebie”, z mężem w pogotowiu (przejechał za mną cały wyścig na rowerze) i znałam prawie całą trasę.
A jaka ta trasa była?
To był solidny górski półmaraton. Było na co wbiegać i z czego zbiegać. Kamienie, szuter, błoto, korzenie, trawa, ziemia i alsfalt. Mordercze podbiegi i ciężkie technicznie zbiegi. Wszystko jednym słowem, jak to w Beskidach. Prawie 900 metrów przewyższenia na 22 kilometrach. A pogoda tak jakby mało wspierająca biegaczy – 33 stopnie Celsjusza na otwartej przestrzeni dawały czadu.
Jak się czułam?
Dobrze, zaskakująco dobrze. Jestem z siebie bardzo dumna. Biegłam równo, nie zaliczyłam ściany, nie wywaliłam się i dobiegłam w jednym kawałku bez kontuzji. Trochę mnie skurcze w stopach łapały po 19 km, ale umówmy się, miały prawo. Półtora miesiąca treningów biegowych (ale bez rezygnowania z roweru), wyrobiona na siłowni, nartach i rowerze siła i ogólna sprawność fizyczna po prostu dzisiaj oddały, co miały oddać. Ale chyba nigdy wcześniej tyle nie wypiłam, bo wiedziałam, że najgorzej to będzie się dzisiaj odwodnić. Żele zjadłam tylko trzy… bo dwa zgubiłam #gaparoku. Ale przynajmniej wiem, gdzie na taką trasę je przymocować, bo to jednak trochę inaczej niż na asfalcie po płaskim. Więcej o tym, co jadłam przed, w trakcie i po postaram się napisać jeszcze w tym tygodniu.
Jak się czuję?
Minęły trzy doby, a ja doszłam do siebie prawie w 100 procentach! Jedyne co mi doskwierało po, to ogromne pragnienie przez dwa dni (mimo dobrego nawodnienia przed i w trakcie) i ogólne zmęczenie, które pojawiło się w poniedziałek wieczorem. Oczywiście nogi też trochę ucierpiały, najbardziej stopy! Zbiegi to coś zupełnie nowego i poruszone zostały partie mięśniowe, o których wcześniej pojęcia nie miałam, haha. Może jeszcze trochę dolny odcinek pleców czułam, ale to przez mocne „spięcie” na tych nieszczęsnych zbiegach. W poniedziałek zrobiłam trening kompensacyjny na rowerze, a wczoraj na basenie. Dzisiaj mam w planie ogólne wzmacnianie na siłowni, a dopiero jutro pierwsze bieganie po starcie. Ale szczerze, myślałam że będzie dużo gorzej, więc jestem pozytywnie zaskoczona. Czyli jakaś tam forma jest….
Jak się bawić, to na całego!
Miłym zaskoczeniem było to, że przybiegłam na metę jako dwunasta kobieta open i druga w swojej kategorii wiekowej. Zaliczyłam więc przy okazji swoje pierwsze podium biegowe.
Podsumowanie
Wiem, że stać mnie na więcej. Czuję niedosyt, więc chyba się wkręciłam w górskie bieganie… Ale bieganie od razu górskich wyrypek mądre nie jest, przyznaję się. Nie idźcie w moje ślady.
Follow me on Strava.