Bez kategorii

Podsumowanie miesiąca #marzec2019

Po raz kolejny napiszę, że nie wiem jak to się stało, ale mamy początek kolejnego miesiąca. Mam nadzieję, że w maju nie zacznę w ten sposób podsumowania miesiąca. Ale uwaga, piszę te krótkie wypociny dzisiaj z pachnącej nowością kanapy, w pachnącym (nie tylko nowością) salonie, z widokiem na… no jeszcze na małą stertę mebli do poskładania. Małą, bo pierwotnie było ich 1,5 tony. A skoro już przy liczbach jesteśmy, to jutro mam podobno przebiec 50 km po górach. Na samą myśl mnie mdli…

 

 

I nie będę ściemniać. Nie czuję się przygotowana. Wiem, że zrobiłam wszystko co mogłam. Mimo napiętego grafika, przeprowadzki i tych wszystkich rzeczy, które się działy przez ostatnie trzy miesiące, zrobiłam dużo. Zabrakło czasu na regenerację z prawdziwego zdarzenia, wróciła kontuzja. Moje ciało krzyczy STOP. Ja mu jeszcze jutro spróbuję udowodnić, że się myli. Ale o biegu to ja napiszę post osobny. No i mam nadzieję wrócić do regularnego skrobania i gotowania i do wielu rzeczy, na które ostatnio czasu nie poświęcałam.

 

Marzec treningowo wypada…

Nie tak całkiem źle. Ponad 40 przetrenowanych godzin. Gdybym do tego dodała kroki robione w domu przy sprzątaniu po budowie (jeden taki dzień to 25 tysięcy kroków…), inne aktywności związane z przeprowadzką zaliczyła jako trening ogólnorozwojowy, dodała jeden porządny górski spacer (9km, 300 m przewyższenia), to hmmm… zebrałoby się tego całkiem sporo 🙂


 

Przebiegłam 5 km na bieżni mechanicznej, 108 km po górach i prawie 60 km po „płaskim”. Najjsss. 

 


Bywało i tak. W drodze na Baranią Górę. Ja, trzech chłopa, 2 wyżyłowane husky i 25 km po górach.

 


Była też wycieczka z cyklu nie do końca odpowiedzialnych. Samotnych, w śnieżycy, w zapadającym się śniegu. 

 

 

Ale były też cudownie słoneczne chwile wspólnego biegania z Fantastic Team

 

Sezon na chomikowanie zakończyłam, ostatnie kilka godzin wpadło na trenażerze. Za to sezon na kręcenie na powietrzu udało się rozpocząć iście zacnie. Od razu dwa kultowe podjazdy – Zameczek i Salmopol i personalne rekordy na Stravie 🙂 Potem udało się jeszcze raz wyrwać z kieratu przeprowadzkowego na rower. Łącznie wpadło prawie 90 km.

 

 

Jak już jesteśmy przy zaczynaniu sezonu rowerowego, to wypadałoby skończyć sezon narciarski. Tak też uczyniłam. W marcu przejeździłam tylko nieco ponad 4 godziny. Chciałam zakończyć sezon w ładny dzień z dobrym warunem, a nie się męczyć w rozmemłanym śniegu na siłę. Udało się!

Łapałam ostatnie promienie słońca..

 

Siłowy trening to ledwo niecałe 10 godzin. No, dodałabym ze dwa razy tyle na siłowy trening autorski typu: umycie wszystkich okien po budowie, noszenie szaf, domywanie podłóg, itp. itd.

 

 

A to wszystko po to, żeby wypić szampana „na swoim wymarzonym”.

 

 

 

Dietę trzeba przemilczeć.

I tyle w temacie. Było różnie. Bywało super poprawnie, bywało gorzej. Bywało szybko. Bywało dużo batonów proteinowych, bywało dużo obiadów z półproduktów. Ikea była grana milion razy. Trudno. W kwietniu wracam do większej aktywności kuchennej.

 

Liczby dla ciekawskich

Możecie śledzić mnie w serwisie Strava

A to podsumowaie z Suunto Mvescount.

Wybaczcie oszczędność słów i zdjęć i trzymajcie kciuki jutro!