Skrzat marnotrawny- spowiedź i podsumowanie miesiąca #styczeń2020
No cześć! Cześć po przerwie. Długiej, wiem. Ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Pomysły były, ale chęci nie było. A ja nie lubię się zmuszać do rzeczy, które nie są mi jakkolwiek w danej chwili potrzebne lub niezbędne do życia. Było jak było, a będzie mnie tu więcej niebawem.
Nie będę robić wielkiego podsumowania tych milczących miesięcy. Kto śledzi mnie na Facebooku czy Instagramie ten mniej więcej kojarzy co się działo. Było euforycznie, po podium na moim drugim w życiu ultra, było dużo epickich rowerowych jazd, były nawet wspólne ustawki z morecycling, było cieszenie się pierwszym latem, jesienią i zimą w nowym miejscu. Była zmiana prefiksu, bo przekroczyłam magiczną trzydziestkę, było dużo wyjazdów, była kontuzja, były chwile zwątpienia. Było dużo pracy i zmian zawodowych. Był w końcu wyczekany urlop, czas na przemyślenia i podsumowania. I oto jestem znowu. Wchodzę cała na biało. Bo chcę. Bo dostałam kopa do działania.
Ale ten kop nie bardzo był związany z Nowy Rokiem. Raczej w 2020 weszłam z pewną dozą niepewności, bo niby z kontuzji wyszłam, ale wiary w to moje bieganie nie miałam. Na urlopie w grudniu, kiedy to w planach miałam zrobić dobrą bazę pod dalsze treningi, głównie pływałam. Bo sobie uszkodziłam stopę. Moja motywacja i zapał poszybowały w dół. A co, mi też się zdarza. No i tak mijały styczniowe dni, coś tam biegałam oczywiście, ale bez ładu i składu, aż pod koniec stycznia stawiłam się na warsztatach biegowych u Artura Kuleszy. Artur to organizator biegów ultra, szef Beskidzkiej 160 (tu sobie obczajcie, jak nie wiecie o co chodzi). I coś zagrało. Uwierzyłam, że mogę biegać lepiej, mocniej, mądrzej. Dwa dni później miałam też na mailu plan treningowy od Anki Sikory (Fantastic Team). I zapał do działania wrócił. Wiatr w żagle tak zwany. Zabrałam się do roboty i zobaczymy, co z tego będzie. Styczeń zamknęłam wybiegawszy łączenie 160 km.
Oczywiście Skrzat nie samym bieganiem żyje, bo przecież by umarł z nudów. W styczniu udało się sporo popedałować – w domu spokojne rozjazdy, w czwartki w Bielsku na treningach kolarskich o czadowej nazwie Babska Korba. I wyszło na to, że 13 godzin stycznia spędziłam w gaciach z pampersem.
Tyle samo godzin spędziłam na stoku narciarskim, mimo marnych warunków. Doceniam fakt, że mam narty na wyciągniecie ręki. Nie raz zjawiałam się na stoku dosłownie na 5 zjazdów i wracałam do domu.
Do tego dodajmy 14 godzin treningu siłowego i wzmacniającego i jakiś jeden dłuższy spacer z mamą po górach i wychodzi 60 aktywnych godzin. Sama jestem zaskoczona pozytywnie tym podsumowaniem stycznia, bo zawodowo i towarzysko to też był intensywny czas.
I tu mogłabym zakończyć, obiecać poprawę i regularność w nadawaniu do Was również w tej formie, ale tego nie zrobię. Powiem Wam za to, że kopa dostałam również od Odlo. Tak, tego szwajcarskiego producenta funkcjonalnej bielizny termoaktywnej i odzieży technicznej, który na światowym rynku obecny jest od ponad 60. lat. Dla ODLO tworzenie odzieży sportowej jest sztuką i pasją. Swoje letnie i zimowe kolekcje ODLO kieruje do ludzi aktywnych fizycznie, którzy chcąc czerpać maksimum przyjemności ze sportu, od odzieży sportowej wymagają komfortu oraz skutecznej ochrony organizmu w każdych warunkach. Czyli coś idealnie dla Skrzata, nieprawdaż? No i ich hashtag #ZeroExcuses … oj jak on do mnie pasuje!
No i to Odlo postanowiło ze Skrzatkiem współpracować. Kumacie?? Nie będę ukrywać, że się jaram. A jaram się też głównie dlatego, że ja Odlo kocham miłością ogromną od lat. I pewnie nie raz u mnie tę markę widzieliście, nie raz polecałam Wam też coś zapewne. Bo to są po prostu dobre rzeczy, które same się bronią. Ja tych produktów używam od bardzo dawna i wiem, jaka to jest jakość.
Ale koniec pitolenia. Kto się jara razem ze mną? Kto chce trochę pozytywnej energii ode mnie? Kto się zabiera też do roboty sportowej? Lecimy z tym żyćkiem!