Podsumowanie miesiąca #marzec2021
W marcu jak w garncu. Dosłownie i to niekoniecznie mam na myśli pogodę. Intensywnie było! Co najmniej jakbym do tego gara wrzucić chciała wszystko i ugotować na raz. W końcu turbo życie, nie ma lekko.
Nie wiem czy to kwestia wrodzonego apetytu na życie, na sport, na nowe doznania czy próba wypełnienia czasu i zajęcia głowy, która już zmęczona jest pandemią. Tak, nawet ja, aspołecznik i domator powoli miewam dość. Było więc sporo mikro wyjazdów. Najczęściej w Tatry.
Sezon narciarski skończyć się nie zamierzał
Wycisnęłam z końcówki sezonu zjazdowego wszystko, co mogłam. Lokalnie oczywiście, bo lubię jeździć na Poniwcu. Po pracy na godzinkę? Nie ma sprawy. Przed gośćmi rano na godzinkę z hakiem? Mówisz i masz. I chyba nie mogę powiedzieć, że się nie najeździłam w tym sezonie, który jaki był każdy wie. Tak to jest, jak się mieszka praktycznie pod stokiem, za co jestem sobie wdzięczna.
Ciągle dało się bez problemu foczyć w Beskidach (mimo kilku naprawdę ciepłych dni). Był nawet dzień dziecka w puszku na Baraniej Górze i na Stożku. Był K2 Foka Team Spring Turbacz Expedition. Było (przedwczesne) żegnanie sezonu z Jackiem i Gosią na Skrzycznem, były babskie wyjścia po pracy na ciastki, były samotne przepalania płuc i wietrzenie głowy po pracy.
Były też Tatry. Kondracka Kopa robiona jak się okazało z zapaleniem zatok i nie dość że mam jakieś czarne dziury z tego wyjścia, bo mnie wirus pokonywał, to jeszcze trochę odcierpiałam po. Było też szkolenie lawinowe, bo poszerzać wiedzę warto zawsze. I utrwalać i ćwiczyć.
Nie samymi nartami człowiek żyje
Zamarzył mi się w tym roku powrót do człapania na nogach po górach i do wspinaczki. Czyli taki powrót do liceum niemalże. A że marzenia są po to, żeby je spełniać, to chwilę po tym jak pomyślałam o tym powrocie w góry w tej formie byliśmy już na Kościelcu. I wstrzeliliśmy się idealnie, bo tydzień później TPN zamknął tamten rejon, żeby misi i sokołów nie wkurzać. To się nazywa idealny timing.
Kręciłam sporo oczywiście na rowerze. W domu oczywiście, bo jak się na kilka dni zrobiło ciepło, to akurat miałam szwy na palcu, który sobie spektakularnie próbowałam odkroić i o kręceniu na zewnątrz i trzymaniu kierownicy nie było mowy. Poszłam również kilka razy pobiegać – cztery dokładnie. Szaleństwo. Czyli od stycznia nie ma przełomu w sprawie biegania i nic się nie zapowiada, żeby to miało się zmienić. Tak, trochę wybiegam w przyszłość, ale jak to piszę to już prawie cały kwiecień za nami i jestem świadoma tego, jak bardzo w czarnej pupci jestem z tym bieganiem.
Marcowy garnek rozmaitości
Chałwowa amarantusanka z jagodami to coś, co musicie spróbować, jeśli to wasze smaki. Kremowa, orzechowa, słodka i zdrowa. Ideał.
A może sałatka na ciepło? Z kaszą? Idealna na przedwiośnie. Bo tak niby już świeżo, sałatkowy, wiosennie, ale jednak treściwie, pożywnie i na ciepło. Z prostych, łatwo dostępnych, zdrowych składników.
Pesto i makaron to zawsze dobry pomysł na obiad. Spróbujcie połączenia listków rzodkiewki (które zazwyczaj lądują w koszu!) z prażonymi migdałami, miodem i pecorino romano
Jak gdzieś zobaczycie tę białą czekoladę z truskawkami, to nie kupujcie. Zjecie cała 🙂 Dodatkowo jest ok dla diabetyków, nie ma dodanego cukru, ale nadal to czekolada. Biała na dodatek. Trzeba o tym pamiętać.
Po więcej przepisów i codziennych kulinarnych inspiracji jak zawsze zapraszam na Insta.