Liv Devote 1 – GraveLOVE czy GraveHATE?
Kiedyś mówiłam, że nigdy nie będę jeździć na szosie. Potem przepadłam, a mtb na kilka sezonów poszło praktycznie w odstawkę. Kiedy zaczął się szał na gravele, mówiłam, że to jest totalnie bez sensu. Albo jemy frytki albo puree i miks tego z założenia nie jest smaczny. A może jednak?
Przez 3 miesiące testowałam Liv Devote 1. Dość budżetowy (chociaż wiem, że wszystko jest subiektywne) i podobno udany model damskiego gravela. Byłam bardzo ciekawa tego, czy mieszkając w górach i mając zarówno szosę jak i mtb, to ma jakikolwiek sens. Zaliczyłam z dewocikiem 21 randek, bo po pierwszej nie uciekłam. Prawie tysiąc kilometrów i niespełna 10 tysięcy metrów w pionie. Czyli naprawdę testowany był w górach. Ale przejechał także 200 kilometrów po Wiślanej Trasie Rowerowej w okolicach Torunia i Bydgoszczy i chciałabym to przemilczeć, ale jak recenzja to recenzja, więc wrócimy do tematu. Zapraszam na serial w kilku odcinkach.
Odcinek 1: trochę cyferek i specyfikacja
Dewocik, jak wspomniałam, jest raczej modelem budżetowym. Rama aluminiowa z widelcem kompozytowym i rurę sterową OverDrive, która jest wystarczająco sztywna, aby poradzić sobie z energicznym hamowaniem, ale także zapewnia przyzwoity komfort jazdy w terenie. Oś przelotowa 12x142mm, disc, maksymalna szerokość opony 50mm. Osprzęt to grupa Shimano Shimano GRX RX-400, czyli taka Tiagra w klasie gravelowej (dla porównania z grupami szosowymi od Shimano). Zresztą przednia przerzutka to właśnie Tiagra.
Prześwit na opony 45c, uchwyty na bagażniki, akcesoria i możliwość montażu trzech koszyków na bidon (czy ja jestem taka tego pewna przy rozmiarze ramy S? hmmm…). A może to być kluczowa, ale często pomijana cecha roweru typu adventure, a także coś, co sprawia, że każdy rower jest o wiele bardziej praktyczny do użytkowania go podczas bikepackingu. Wewnętrzne prowadzenie linek, sztyca i kierownica D-Fuse pozwolą utrzymać rower w czystości, bez dużych nakładów na konserwację, zapewniając jednocześnie komfort tłumienia drgań.
No właśnie, czy wystarczająco tłumi drgania na nierównych drogach? Jak dla mnie, na cioranie po beskidzkich nierównościach to zdecydowanie za mało. Ale może a) aż nadto szanuję swoje nadgarstki i kręgosłup b) nie znam się na cierpieniu gravelowym c) ciorałam go w terenie na mtb d) jestem zepsuta i rozpuszczona przez karbon. I uwaga, czy tego chcę czy nie, wszystkie odpowiedzi są prawidłowe. Także mogę nie być obiektywna.
Ale jest wyjątkowo stabilny, zapewniając maksymalną kontrolę i pewność podczas jazdy. Jak dla mnie pozycja nie jest jakoś mocno agresywna, ale jeśli dla kogoś byłaby, można zawsze zastosować podkładki, aby uzyskać inną pozycję kierownicy.
Połączenie mechanizmu korbowego FSA 48/32t z kasetą 11-34 zapewnia dobry rozrzut przełożeń, wystarczająco wysoki, aby jechać dość (z naciskiem na dość, bo szosa to to nie jest, wiadomo) szybko po drodze i wystarczająco niski, aby pokonywać trudniejsze szlaki i podjazdy. Nawet beskidzkie ścianki.
Hydrauliczne hamulce tarczowe RX-400 działają dobrze, nawet w złych warunkach. Sprawdziłam. Poradziły sobie z długimi się zjazdami i dawały naprawdę spory komfort i pewność. Coś co mnie osobiście nie pasuje, to klamki hamulca . W porównaniu ze standardowymi, do których jestem przyzwyczajona, dłuższe, bardziej płaskie osłony hamulca hydraulicznego GRX wymagały trochę przyzwyczajenia, jeśli chodzi o pozycję dłoni i osoby o mniejszych dłoniach, tak jak ja, mogą uznać je za mniej wygodne. Podobne odczucia miałam ogólnie z całością klamkomanetki z tegoż zestawu Shimano – małe dłonie cierpią, dziwnie układa się kciuk i to zagłębienie między kciukiem a resztą paluszków i bez rękawiczek czasem mnie to obtarło. Nie wiem, czy wszystkie gravelowe zestawy Shimano tak mają. Za to kierownica Giant Contact XR SL D-Fuse, 31.8mm bardzo wygodna, owijka także.
Waga? 10,2 kg bez koszyków i pedałów. To waga dla rozmiaru S, czyli takiego, jaki testowałam. I jest to najmniejsza wersja ramy gravelowej od Liv. Gdybym miała go mieć na stałe, na pewno wymieniłabym mostek na krótszy, bo przy moich 159 cm pozycja odbiegała od turbo komfortowej, co głównie dało się odczuć na długich dystansach. Ale też nie robiłam jakiegoś turbo bike fittingu na ten czas.
Siodełko? Miodzio. Ale ja to siodełko już znam. Liv Approach mojemu odwłokowi pasuje bardzo. Ale każda dupa inna, wiadomo.
Kierownica? Wygodna, żadnych uwag.
Opony? Giant CrossCut AT 2, 700x38c, bezdętkowe. Żadnych uwag, a nawet powiedziałabym… wytrzymałe turbo, jak sobie przypomnę, po czym zdarzyło mi się jeździć (sorry team Liv, ale miały być testy prawdziwe).
Pełną rozmiarówkę i specyfikację techniczną znajdziecie tutaj.
Odcinek 2: A na randki chadzaliśmy…
… na lody. Tak, Dewocik wiele razy był na lodach. Ale jeździł po wszystkim. Po asfalcie – no jak się ma szosę, to na gravelu asfalt jest złem koniecznym. Toż to nie sunie. Toż to jest ciężkie. Toż to ma zauważalnie większe opory toczenia. Ale za to jak się rozpędzi, to całkiem całkiem. Testowałam np. na zjeździe z Przełęczy Salmopolskiej i prędkości nie odbiegały jakoś znacząco od szosy. Po szutrach – o ile są one w miarę „równe”, to jest super. No gravel w końcu, do szutrów stworzony. Problem pojawia się przy mocno nierównym podłożu, dziurawym albo z grubym żwirem. Technika techniką, takową posiadam, ale było to zwyczajnie męczące. Może totalnie karbonowa wersja gravela zrobiłaby tu robotę. Szutrowe podjazdy, kiedy są strome i wymagające technicznie, dają popalić. Geometria i budowa wymusza pozycję siedzącą i takie np. 3 kilometry ze średnim nachyleniem 10% plus luźny żwirek z kamieniami i drewniane przepusty w drodze, nie były przyjemne. Ale kto to takie rzeczy jeździ na gravelu… ja? Po korzeniach. kamieniach – nie będę komentować, bo nie wiem czego się tu macie spodziewać. No to nie jest rower do tego. Dać się da, ale po co? Po piachu – i tu musze wrócić do Wiślanej Trasy Rowerowej. Otóż miałam (nie)przyjemność trochę nią w okolicach Torunia i Bydgoszczy pojeździć i tam właśnie pragnęłam, żeby cały piasek z planety Ziemia zniknął. No piasek to zło. Ale piasek to zło na każdym rowerze.
Odcinek 3: Brać czy nie brać?
Jak dla mnie ten model to najlepszy wybór pod względem stosunku ceny do jakości. Jeśli szukasz na szutry i przygody czegoś w cenie, w której dostaniesz rower przyzwoitej jakości, zapewniający przyzwoity komfort, osiągi i frajdę, ale nie jeździsz na rowerze codziennie, to Devote 1 zapewni Ci wszystko. Dobre prowadzenie, przyjemną, responsywną jazdę, dyskretny wygląd i doskonałe hamowanie w cenie, która nie każe Ci jeść tynku ze ściany do końca kwartału. Na rozpoczęcie przygody gravelowej, dla kogoś kto jeździ rekreacyjnie albo dla mniej wymagających gravelówek, będzie to nader wystarczająca opcja.
Liv Devote 1 to dobrze przemyślany rower do przygód zarówno na drodze, jak i w terenie, oferujący zabawę, praktyczność i osiągi w przystępnej cenie. Nie jest idealny, biorąc pod uwagę wagę (ale ja jestem rozpieczona, pamiętajcie) czy osprzęt, ale kompromisy nie wydają się jakieś ciężkie do przełknięcia.
Ja jednak czułam lekki niedosyt, ale to tylko dlatego, że jeżdżę dużo, w wymagającym terenie i cenię sobie jednak wyższej klasy osprzęt, głównie w mtb. To były naprawdę fajne trzy miesiące i powiem szczerze, nawet mi się smutno zrobiło, kiedy go oddawałam. No to czemu oddałam, zapytacie. A ja odpowiem szczerze. Nie planowałam zakupy roweru teraz, jakiegokolwiek i zwyczajnie potrzebuję czegoś lepszego, jeśli miałabym się jeszcze w gravelowanie wkręcić. Gdyby model do testów był tym w karbonie, z linii Advanced, to naprawdę mocno bym się zastanowiła czy jednak nie potrzebuję kolejnego roweru. Czyli jednak mieszanka frytek i puree ma sens. Nawet w Beskidach. Ale dla mnie gravel, jako gravel, bez patrzenia na model i markę to tylko jako trzeci albo czwarty rower w stajni – po szosie i najlepiej dwóch rodzajach mtb 😉