SKI

RZUĆ WSZYSTKO I FOCZ NA POŁONINACH! BIESZCZADY NA SKITURACH vol 2

Postanowiliśmy w Bieszczady wracać w każdym sezonie skiturowym. Wpadliśmy po uszy. Zakochaliśmy się w tej przestrzeni, ciszy, bukowych lasach i zimowej dzikości. Bo góry zimą są najpiękniejsze. Bieszczady też.

Ale czy Bieszczady na turach są dla każdego? Nie. Czy warto się przekonać czy są dla nas? Tak.

Zacznę od razu od sprowadzenia na ziemię wszystkich napalonych widokami – Bieszczady to nie Beskidy, gdzie mamy dużo opcji foczenia na dziko, a zjazdu po trasie narciarskiej blisko cywilizacji. Jako tako trzeba sobie w lesie ze zjazdem radzić. Bieszczady, mimo iż nie są wysokimi górami i wydają się taką popierdółką, nie wybaczają. Nie wybaczają braku kondycji, braku umiejętności poruszania się w górach i nawigacji. Nie wybaczają nieprzygotowania. Tym bardziej podczas niepewnej pogody albo jej nagłego załamania. Góry to góry. A Bieszczady zimą nadal są dzikie – udało nam się nie spotkać nikogo podczas kilkugodzinnego foczenia (i to w przerwie międzyświątecznej), przecierać szlak po pas w puszku i i umordować się niemiłosiernie w jarach, które ściągają w miejsca, w które wcale zjechać nie chcemy.

O Bieszczadach na skiturach pisałam już na blogu w zeszłym roku. Informacje, czego po bieszczadzkich turach się spodziewać i jakie zagrożenia brać pod uwagę znajdziecie tutaj. Dlatego koniec marudzenia, przed Wami propozycje i opisy kilku ciekawych wyjść, które zaliczyliśmy tym razem.

Rawki po raz drugi

ok. 9 km // ok. 600 m przewyższenia

Na Rawkach byliśmy co prawda już w zeszłym roku, ale ponad granicą lasu widzieliśmy ledwo końce naszych nart i skupialiśmy się na tym, żeby odnajdywać tyczki znakujące trasę na grani i żeby nie dać się zdmuchnąć. Tym razem co prawda też nas chciało zdmuchnąć, odczuwalna temperatura wynosiła -20 stopni, ale przynajmniej widoki były obłędne.

Zjazdu niestety nie rozpoczęliśmy na samej górze, bo do granicy lasu trzeba było zsunąć się delikatnie na fokach. Podkładu nie było, a nurkowanie w borówkach do bezpiecznych i przyjemnych narciarskich doświadczeń nie należy. Po prostu lecisz na pyszczek i żadne turbo umiejętności narciarskie i technika Ci nie pomogą. Szreń łamliwa, przewiane gipsy, kalafiory śnieżne, trochę lodoszreni. Taka była grań Rawek tego dnia. I powiem szczerze, pewnie niewiele jest dni z super warunem na połoninach, ale może traficie. Za to w lesie… w lesie była istna puszkowa magia, bo poprzedniego dnia sowicie sypało. I tej magii daliśmy się ponieść za bardzo. Zjechaliśmy nie do końca tak, jak powinniśmy, a byliśmy tam już w zeszłym roku. Trzeba pilnować szlaku i jego lewej strony od połowy zjazdu. Las cudownie ściąga na prawo, bo linia zjazdu wydaje się idealna. I jest, tylko istnieje duże ryzyko wylądowania w Ustrzykach, a nie na Przełęczy Wyżniańskiej, gdzie prawdopodobnie zostawicie samochód wybierając się na Rawki przez Dział zielonym szlakiem. My ocknęliśmy się w ostatnim momencie, a i tak czekała nas mordercza (w tym śniegu) przeprawa w okolice szlaku. W sumie to mogliśmy się zafoczyć, byłoby chyba szybciej. Ale uznajmy to za celowe działania terenowe szkoleniowe. A Wy po prostu się pilnujcie. Rozmawialiśmy z lokalsami na parkingu, którzy tego dnia też pobłądzili na zjeździe, a byli tam ze sto razy pewnie, jak twierdzili. Takie są bieszczadzkie lasy.

Rawki – Strava link

Paportna i Rabia Skała – leśny raj

ok. 16 km // ok. 1000 m przewyższenia

Tura leśna, idealna na przykład na wietrzne dni, bo na odkrytej przestrzeni praktycznie nie będziecie. Rozpoczynamy przy -22 stopniach w Wetlinie, licząc na inwersję. Mamy szczęście, spod auta możemy bez problemu od razu iść na fokach, wzdłuż drogi, ale nie będzie to zawsze takie oczywiste. Zaparkowaliśmy na początku szlaku żółtego, za mostkiem. Jeśli tam nie będzie miejsc, można samochód zostawić kawałek dalej, pod sklepem (płacimy w sklepie ABC). Najpierw idziemy na nartach obok drogi, mijamy ostatnie zabudowania, łąki i wchodzimy w bukowy las. Nie będziemy z niego wychodzić prawie wcale. Co jakiś czas tylko przetuptamy przez polanki z widokiem między innymi na Połoninę Wetlińską. Dochodzimy do Jawornika i zjeżdżamy na fokach dalej żółtym szlakiem w stronę przełączek pod Paportną. Teraz trochę wysiłku przed nami – dość stroma ścianka, którą warto pokonać zakosami w lesie, po co się mordować. Ten wysiłek się opłaci. Paportna to szczyt leśny, z piękną, widokową polaną, gdzie polecam przy dobrej pogodzie rozbić obóz. Piknik znaczy zrobić. I zastanowić się co dalej.

My postanowiliśmy podejść jeszcze na pasmo graniczne, na Rabią Skałę. I to był dobry wybór. Na Paportną wróciliśmy na fokach. Jeśli jednak zamiast szwendania się bardziej pociągają Was zjazdy, to polecam trochę pokręcić się w okolicy samej Paportnej. Na przykład najpierw zjechać polaną podszczytową, a potem dość stromą ścianą po północnej stronie do przełączki pod Paportną i podejść jeszcze raz na szczyt. Możecie też zjechać przez polanę podszczytową na stronę zachodnią, aż do momentu, kiedy las zrobi się niemal nieprzejezdny (to będzie uzależnione od ilości śniegu) i znowu wytarabanić się na szczyt. My zjeżdżaliśmy w lesie, blisko żółtego szlaku. W pewnym momencie mniej więcej na wysokości przełączki pomiędzy Paportną a Jawornikiem, założyliśmy foki i doczłapaliśmy do szlaku. Podeszliśmy na Jawornik, no kawałek za Jawornik i znowu się odfoczyliśmy. Zjechaliśmy blisko szlaku, ale uwaga, bo las na dolnym odcinku jest bardzo gęsty, to jest dość trudny zjazd, a przy słabych śniegach może być tam ciężko. Czy jest alternatywa? Nie wiem. Można pokusić się z Jawornika o zjazd zielonym szlakiem do Wetliny, a potem spacer do auta, ale my nie próbowaliśmy, wybrałam wyzwanie gęstego lasu. Z Paprotnej opcji jak widać jest po prostu dużo, zależy na czym Wam zależy i ile jest śniegu.

Paportna i Rabia Skała – Strava link

Smerek i Połonina Wetlińska

ok. 16 km // ok. 900 m przewyższenia

Trafiliśmy na absolutnie fantastyczną pogodę – na Połoninie nie wiało! Przy dużym wietrze albo zachmurzeniu i mgle ta tura ma mniejszy sens, bo o te widoki tu chodzi, ale to już zostawiam do Waszej oceny. Zostawiliśmy samochód w Wetlinie, w Starym SIole, przy sklepie ABC (15 zł, płatne w sklepie) i żółtym szlakiem wygrzebaliśmy się na Przęłęcz Orłowicza. Potem w lewo, czerwonym szlakiem na Smerek. Jak stan zaśnieżenia i rodzaj śniegu pozwoli na piękny zjazd – go for it! Zjedzcie sobie trawersując do linii lasu, a potem się zafoczcie i kontynuujcie naszym śladem albo zjedzcie wzdłuż drogi podejścia w dół do auta. Można się też pokusić na zjazd na drugą stronę, ale nie byłam jeszcze, nie wypowiadam się. U nas niestety szreń łamliwa i borówka pod spodem, więc powrót na przełęcz na fokach. Też dobrze. Przynajmniej pięknie było! No i dalej w kierunku Hnatowego Berda przez Szare Berdo. Na Hnatowe Berdo nie prowadzi szlak, musicie odbić w prawo przed Osadzkim Wierchem.

Smerek i Wetlińska – Strava link

I nie zjeżdżajcie tak jak my. Pomyliliśmy się, ale już pisałam jak podstępne są te jary i jak pięknie ściągają tam, gdzie nie chcecie finalnie się znaleźć. Żeby mieć piękny zjazd z Hnatowego (ale uwaga, początek jest mega stromy), to nie odbijajcie w prawo ani trochę! Jak trochę odbijecie jak my, nie ma już innego wyjścia, jak dojechać do potoku w Pańskiej Dolinie. Zaznaczyłam Wam to nawet na mapce, jak jechać plus minus, my na pewno na ten zjazd tam wrócimy. Nas czekało potem trochę siłowania się w nartach (znowu uzjamy to za celowe ćwiczenia), podchdzenia na nartach, a potem finalnie zafoczenie i dojście do tak zwanego szlaku biegówkowego, którym wróciliśmy do Wetliny, prosto do autka. O ile jest wystarczająco śniegu na dole.

Hyrlata

ok. 5 km // ok. 500 m przewyższenia

Tura krótka, bo po pierwsze chcieliśmy czegoś na pożegnanie, na szybko, przed wyjazdem. A okazała się jeszcze krótsza niż planowana, bo nawet za linię lasu nie wyszliśmy. Warun się popsuł. Przyszła odwilż, powietrze wilgotne, wiatr okropny, deszcz, śnieg do zjazdu nieprzyjemny – ciężki, niebezpieczny. Nogi też już były niekoniecznie pierwszej świeżości. Zawróciliśmy. Przyjemności zjazdu nie było, była walka o kolana w jednym kawałku. Śmiem jednak twierdzić, że zjazdy w tym lesie mogą przy dobrym warunie być prawdziwym crème de la crème. Można oczywiście pokusić się o inne warianty w tym rejonie, mam zamiar to sprawdzić następnym razem i dać znać. bo okolice Hyrlatej to raj freeride’u. Ale nawet taka szybka tura, przy dobrym śniegu będzie fajna.

Auto zostawiliśmy przy drodze, w takiej zatoczce we wsi Liszna. Podchodziliśmy leśną drogą, szlak to nie jest, ale są znaczki GOPRu na drzewach, tak jakby była to jakaś znakowana trasa, nie wiem, zawodów? Czy będą, jak Wy będziecie, nie wiem. Ale ciężko się zgubić. Dróżka jest widoczna na mapy.cz. No a po wyjściu z lasu nie powiem co dalej, bo jak wspomniałam, nastąpił odwrót. Byliśmy wystarczająco nachodzeni w poprzednich dniach, nie mieliśmy ciśnienia.

Hyrlata – Strava link

Śpiulkolot, napełnianie brzuszka

Tym razem spaliśmy przy szlaku na Małe Jasło, na który foczyliśmy w zeszłym sezonie. Dom Gościnny Fereczata – polecam. Czysto, ciepło, bezproblemowi właściciele, dostęp do kuchni, a w pokojach można bez problemu ogarnąć herbatę i jest lodówka. No i ten widok z okna…

Za każdym razem, jak jesteśmy w Bieszczadach, wracamy do Wilczej Jamy na jedzenie. Nawet, jak musimy nadrobić kilkadziesiąt kilometrów. Za każdym razem jesteśmy zachwyceni. Warte każdej złotówki. Koniecznie zamówcie dziczyznę. Karta się zmienia, ale rosół z bażanta jest chyba zawsze i jest boski.

Zawitaliśmy podczas tego pobytu też do kultowego Paweł Nie Całkiem Święty. Czy mnie powaliło na kolana, zmiotło pod stół i chciałam wylizać każdy zakamarek widelca? Nie. Było ok, ale bez szału. Zupa bardzo dobra, jedliśmy biały barszcz ze szczawiem i z jajem. Kaszanka pana Munża też ok, ale całość dania potwornie tłusta, ogórek kiszony okropny. Moje pierogi z dziczyzną poprawne. Znaczy nadzienie dobre, choć mało wyraziste, ciasto rozgotowane, jakieś takie paciajowate. Sos grzybowy wodnisty, ale dramatu nie było. A warto zaznaczyć, że byliśmy po dobrych kilku godzinach na mrozie, z dużym wydatkiem energetycznym, więc krytycyzm mieliśmy trochę uśpiony. Ja nie daję super znaku skrzaciej jakości. Ale może mieli gorszy dzień? Sprawdzę kiedyś raz jeszcze, macie moje słowo.

Czy w Bieszczady warto? Ja nie będę przekonywać… ja to tu wszystko tylko tak zostawię.

#rzucwszystkoifocznapoloninach