Nie bierzesz, nie żyjesz? Kilka słów o moim podejściu do suplementacji
Ostatnio coraz częściej dostaję w mediach społecznościowych pytania odnośnie tego, co biorę. W sensie co suplementuję. A jak odpowiadam, ze w sumie nic, to spotykam się z ogromnym zdziwieniem. Bo bo jak to NIC? No nic. No dobra, prawie nic.
Na wszystko, najdrożej, na teraz
Nie wiem z czego wynika tak duże zainteresowanie wszelkiego rodzaju suplami. Może z chęci na szybkie efekty? Z mody? Z potrzeby wydania pieniędzy na coś, co uspokajania nasze wewnętrzne sumienie, bo przecież dbam o siebie, tyle magicznych tabletek kupiłam. Ale zostawmy przeciętnego Janusza z jego magnezikiem, czymś na zespół niespokojnych nóg, czymś na wątrobę i przy okazji spalanie (chyba mózgu) dla Grażynki i słodkimi żelkami z cholera wie czym dla bąbelka. Bo przecież suple to nie tylko to. To także odżywki białkowe, węgle i izo na trening, kreatyna, BCAA czy właściwie wszystko, co każdy przeciętny biegacz czy kolarz pakuje do buzi (oby tylko tam) wierząc, że będzie mocniejszy, wytrzymalszy albo bardziej wyżyłowany. Powiedzmy sobie jednak szczerze szczerze – suple nie nie zrobią czegoś za ciebie i nigdy nie zastąpią jedzenia. To jest dodatek, a nie zastępca i nie powinien być podstawą Twojej diety.
A mleko to lepiej kupić czy wydoić krowę?
Ale czy w związku z tym odżywka białkowa, izotonik w proszku, żel energetyczny czy baton to takie toalne zło i lepiej kulać domowe kulki mocy, przeliczać stężenie miodu czy soli w domowym izo i zawsze zmuszać się do twarogu, kury albo jajek po treningu? Oczywiście takiej kury, co to ją sam złapałeś, jajka tylko eko, a twaróg zrobiony samodzielnie. Nie. Jak to zazwyczaj w życiu bywa prawda leży gdzieś pośrodku.
Na czym jedzie Skrzacik i czemu doi sam mleka
To ważne: nie wypowiadam się w imieniu sportowców trenujących zawodowo, którzy są pod kontrolą sztabu specjalistów. Powiem Wam, jak to wygląda z poziomu sportowa amatora (ale jednak całkiem sporo „trenującego”) pod kontrolą lekarza rodzinnego. Osobistego na dodatek, który zakładam wie, co dla nas dobre.
Pracuję na pełen etat (choć czasem mam wrażenie, że jeszcze więcej), na aktywnościach sportowych spędzam średnio 50-60 godzin miesięcznie, prowadzę z Panem Munżem dom, coś tam staram się uczyć i czytać, czasem z kimś się spotkać, żeby nie odspołecznić się całkiem, gadam do Was na insta, staram się czasem coś tu napisać i gotuję (sporo, bo sporo jemy). No właśnie, sporo gotuję i przygotowuję w kuchni sama. Sama piekę chleby i staram się nie kupować zbyt wielu gotowców, a jak je kupuję, to staram się, żeby były o przyzwoitym składzie. Ale nie daję się zwariować, bo moja doba nadal ma tylko 24 godziny. Nie da się robić wszystkiego, dlatego czasem wspomagam się gotowymi suplementami takimi jak:
Nie suplementuję dodatkowo niczego. W okresie jesienno-zimowym biorę witaminę D3 (ale nie każdy musi, polecam oznaczyć jej poziom z krwi) i czasem Aspargin, bo mam skłonność do skurczy przy dużych obciążeniach treningowych. Ale na preparaty magnezowe trzeba uważać, głównie te, które zawierają witaminę B6 – jej dłuższe przyjmowanie w nadmiarze może powodować niekorzystne i nieodwracalne objawy w układzie nerwowym. I tak naprawdę powinno się uważać na wszystkie przyjmowane preparaty – a tym bardziej jeśli się na coś leczycie, bo nawet zwykłe witaminki mogą wchodzić w interakcje z waszymi lekami. Zawsze suplementacja powinna być ustalana z lekarzem i nie ma sensu działać na własną rękę. Bo jeśli nie macie niedoborów związanych z medycznymi przypadłościami, to oprócz urozmaiconej diety nie potrzebujecie niczego dodatkowego.
Podstawa to kolorowa, jak najbardziej sezonowa i jak najbardziej urozmaicona MICHA! I bynajmniej nie mam na myśli koloru Waszej porcelany 😉
#jedzdobrzezeskrzatem
Na moim profilu na Instagramie znajdziesz codzienne sporo inspiracji żywieniowych. Jest pysznie, jest sezonowo, są bardzo różne grupy produktów. Pokazuję też jak zmyślnie wplatać „gotowce” i jak oszczędzać czas. Jedzmy dobrze, żyjmy dobrze i omijajmy apteczne półki.
Photo by Derick McKinney on Unsplash