PODSUMOWANIE MIESIĄCA #CZERWIEC 2020
Ależ to był fajny miesiąc! Taki na maksa rowerowy. No bo co innego miałam robić, skoro kiblowałam na biegowej ławce rezerwowych?
Skontuzjowałam się w maju. W domu oczywiście. Na szczęście okazało się, że ścięgno nie zostało zerwane i moja przerwa od biegania była krótka. Szczęście w nieszczęściu. Nie powiem, nadal nie jest idealnie, ale wróciłam już do truchtania i jestem najszczęśliwsza na świecie. W czerwcu przemierzyłam na kopytkach całe 17 km. Ktoś mnie przebije?
Nauka chodzenia
Ale zanim odważyłam się biegać, próbowałam spacerów! Zaliczyłam dwa epickie weekendowe piesze wyprawy z moimi ulubionymi dziewczynami – Moniuszkiem i Mamcią. Lubię te spotkania. Niesamowicie mnie relaksują. Mam szczęście, że je mam. Tak po prostu.
Rower to jest coś
Na rowerze spędziłam oczywiście najwięcej czasu. Ponad 41 godzin! Większość to szosa. Aj jakoś mi nie jest po drodze z mtb ostatnio, chociaż jedną dłuższą trasę zaliczyłam w ramach #TURBOustawki. A te skrzacie ustawki rosną w siłę! Szczegóły jak zawsze na fb.
Wisienką na torcie treningów pandemicznej Babskiej Korby (pisałam o tym w podsumowaniu maja) było zgrupowanie w Bielsku. Na żywo! Trzy dni z takimi babkami, że mucha nie siada. Z takimi kobietami, co to mi imponują chyba na wszystkich polach. Część znam osobiście dłużej albo krócej, mniej lub bardziej, niektóre widziałam gdzieś przelotem jak się okazało (bo świat jest mały), większość oglądałam tylko na zoomie podczas naszych pandemicznych treningów, a jeszcze inne spotkałam pierwszy raz w życiu. Każda inna. Każda ze swoimi mocnymi i słabymi stronami, z wadami i zaletami, lękami i humorami. Matki, żony i kochanki. Etatowe szczurzyce, rekiniary biznesu, freelancerki. Blondynki, brunetki, ruszoffe i czarne. Eski, emki, elki. Mające czym oddychać i posiadaczki tak zwanego wklęsłego A. Amatorki kolorów i takie, dla których jedyny słuszny kolor to czarny. A każda wyjątkowa i niesamowita. Poprawiająca tej drugiej koronę i będąca w stanie oddać ostatniego żelka na podjeździe. Energia trzyma mnie do teraz. I adrenalina, bo trener nasz Radosław zarządził ściganie jako ukoronowanie jego trenerskich eksperymentów na nas. Będzie ciekawie, póki co milczę na temat szczegółów. Sasasa.
Jeszcze pozostając w tematyce rowerowej (w sumie możecie się przyzwyczaić, że będzie tego zdecydowanie więcej niż biegania w najbliższych tygodniach), to się muszę pochwalić. Akcję Skrzacik zrobił. Kaskową! Razem z Uvex Polska. I kaski były do wygrania. Ale najważniejsze, że przekonałam kolejne osoby do jazdy w kasku. Nawet po koperek na ryneczek. Bo możesz nie mieć majtek, ale kask masz mieć zawsze! Inaczej Skrzat nie będzie z Tobą gadać.
Mata i hantle w ruch
W czerwcu udało mi się spędzić też ponad 15 godzin na treningu uzupełniającym – joga, trening siłowy, trening funkcjonalny, wzmacnianie. Efekty są mega. Nie zapominajcie o tych dodatkowych formach aktywności. Nie samym rowerem czy bieganiem człowiek żyje.
Gastroczerwiec
Jeść jeszcze człowiek musi. Zdecydowanie. Najlepiej sezonowo, zdrowo i z dużym urozmaiceniem. Może być to urozmaicenie w postaci ukochanej drożdżówki pełnej masła 🙂 Się wyjeździło ją od razu, bez spiny.
A czerwiec minął mi zdecydowanie pod znakiem szparagów w każdej postaci, czyli śmierdzących siuśków. Kto wie, o czym mówię? Dodatkowo opatentowałam przepis na turbo granolę z kaszy gryczanej – sprawdźcie tutaj. Kilogramów zjedzonych truskawek to nawet nie ma co wspominać. Wszak w czerwcu człowiek się głównie z nich składa.
Miesiąc zamknęłam z ponad 64 godzinami „treningu” na liczniku. Not bad, jak to mówią. A przypominam, nie biegałam. Strach się bać lipca!